Steps and One Exhausted Me
Today, my step counter stopped at 9,425 – it may not sound like a marathon, but to me, it felt like an obstacle course. The morning started as usual: breakfast for the kids, packing bags, managing the chaos, and dropping them off at school. Then it was my turn – off to work, holding onto hope that the day wouldn't throw too many curveballs my way.
At preschool, reality hit quickly. One of my colleagues couldn't make it because her son got sick. The other spent most of the day decorating the hall for our upcoming Foundation Days – the organization that runs our preschool. And me? I was left alone with the whole group.
The kids were lovely – truly – but after four days off, they had so much energy they could probably power an entire city. They ran, jumped, talked, hugged, and demanded attention – and I tried to be everywhere at once. After a few hours, I felt completely drained.
In the afternoon, I went out for a short walk to get some fresh air – but when I came back, I collapsed like a bug. I already knew that tomorrow would be a similar day, with everything once again resting mostly on my shoulders.
I won’t lie – I’ve been feeling overwhelmed lately. There’s a tense atmosphere at work, and it’s getting harder to stay positive. I feel like I constantly need to be strong, cheerful, and available. But inside, I’m often just craving some peace and quiet.
I’m not writing this to complain. More as a way to find my balance. Because even though I’m exhausted today, I know I’ll manage. And I know I’m not alone.
Do you ever have days when even 9,425 steps feel like climbing a mountain?
9425 kroków i jedna wyczerpana ja
Dzisiejszy licznik kroków zatrzymał się na 9425 – niby nie brzmi jak maraton, ale dla mnie to był prawdziwy tor przeszkód. Rano, jak zawsze, śniadanie dla dzieci, pakowanie plecaków, ogarnianie porannego chaosu i rozwożenie ich do szkoły. Potem ja – prosto do pracy, z nadzieją, że dzień nie rzuci mi pod nogi zbyt wielu kłód.
W przedszkolu rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię. Jedna z koleżanek nie dotarła, bo jej syn się rozchorował. Druga przez większość dnia była zajęta dekorowaniem hollu na nadchodzące Dni Fundacji – organizacji, która prowadzi nasze przedszkole. A ja? Ja zostałam sama z całą grupą.
Dzieciaki były cudowne, naprawdę – ale po czterech dniach wolnego miały w sobie tyle energii, że można by nią naładować całą sieć energetyczną. Biegały, skakały, gadały, przytulały się i domagały uwagi – a ja starałam się być wszędzie naraz. Po kilku godzinach czułam, jak uszło ze mnie całe powietrze.
Po południu wyszłam jeszcze na krótki spacer, żeby chociaż na chwilę złapać świeży oddech – ale gdy wróciłam, padłam jak mucha. Wiedziałam już, że jutro czeka mnie podobny dzień, w którym znów wszystko będzie zależeć głównie ode mnie.
Nie będę ukrywać – od jakiegoś czasu czuję się przeciążona. W pracy panuje napięta atmosfera, coraz trudniej znaleźć przestrzeń na chwilę oddechu. Mam wrażenie, że cały czas muszę być silna, uśmiechnięta, dostępna. A wewnętrznie – czasem brakuje mi już zwykłego spokoju.
Nie piszę tego, żeby się użalać. Raczej po to, by złapać równowagę. Bo choć dziś jestem zmęczona, to wiem, że dam radę. I że nie jestem w tym sama.
Czy Wy też czasem macie takie dni, kiedy nawet niespełna 10 tysięcy kroków czujecie jak wejście na szczyt góry?
This report was published via Actifit app (Android | iOS). Check out the original version here on actifit.io